Scorpius Malfoy od małego był
nauczony, że dostaje to, co mu się podoba. Być może dlatego, że zajęci pięciem
się po szczeblach kariery rodzice nigdy nie mieli dla niego zbyt wiele czasu, więc
zawsze gdy zaczynał marudzić zostawał uciszany nową zabawką. Do czasu, kiedy
wyrósł na tyle, że można go było zostawiać w Magicznym Przedszkolu Madame
Ducie. Tylko że Scorpius nienawidził tego miejsca całym swoim dziecięcym
serduszkiem.
Trudno powiedzieć,
skąd w tak małym brzdącu wzięła się tak głęboka nienawiść do różowego budynku
na Ulicy Pokątnej. Możliwe, że sam kolor działał na niego jak płachta na byka –
w końcu odkąd pamiętał, wychowywał się w mroku Malfoy Manor. Widok tak wielu
barw naraz był dla niego niesamowicie drażniący.
Jednak nie tylko to
przeszkadzało młodemu Malfoyowi. W Magicznym Przedszkolu Madame Ducie były inne dzieci, a on nie umiał pojąć tego,
jak rodzice chcieli go zostawić pośród tej rozwrzeszczanej hałastry. Co gorsza,
opiekunki chciały, żeby zaprzyjaźnił się z tymi bachorami i zgodnie układał eksplodujące
domino albo inne godne pożałowania zabawki.
Te uczucia względem
całej instytucji narodziły się w nim już pierwszego dnia pobytu w przedszkolu,
gdy matka zostawiła czteroletniego Scorpiusa na cały dzień samego, jeśli
samotnością można było nazwać przebywanie z całą grupą małych czarodziejów i
czarownic. Teraz, gdy miał już osiem lat (toż to przecież prawie dorosłość!)
nadal trwał w głębokiej niechęci. Może dlatego nigdy nie nawiązał z nikim
głębszych kontaktów i zawsze bawił się sam, w tym samym kącie pod obrazkiem
wesoło skaczącego złotego garnuszka. Przyzwyczaił się już do takiej sytuacji i
każdy dzień w Magicznym Przedszkolu Madame Ducie upływał mu tak samo.
No, prawie każdy.
Tego kwietniowego
popołudnia, Scorpius Malfoy postanowił opuścić swoją bazę i ruszyć na obchód
wokół przedszkolnej sali. Niespiesznym krokiem spacerował między bawiącymi się
dziećmi, wypatrując, co takiego mogłoby przysporzyć mu więcej rozrywki niż
całodzienna zabawa hodowlą magicznych fasolek. Jednak nic nie wyglądało na tyle
ciekawie, żeby go zainteresować. Suzie Page czesała długą grzywę swojego
pluszowego jednorożca, Ernie Cabbage razem z Willem Archibald grali w dziecięce
gargulki, które od czasu do czasu opluwały ich sokiem dyniowym, a Albus Potter
siedział na krześle i czytał „Antologię potworów dla dzieci”. Nudy. Chłopiec
westchnął przeciągle, ściągając na siebie uwagę dwóch najbliżej siedzących
dziewczynek i obrócił się na pięcie, by wrócić do swojego kącika.
I wtedy jego uwagę
przykuła czyjaś ruda czupryna.
Dokładnie naprzeciwko,
daleko od biurka opiekunek, siedziała na dywanie dziewczynka, na oko w jego
wieku, układając magiczne puzzle. Powolnym krokiem, nie chcąc wyglądać
podejrzanie, Scorpius zbliżył się do niej i zaczął spoglądać jej przez ramię na
układankę. Gdyby tylko umiał gwizdać, z pewnością gwizdnąłby z aprobatą. Ale
nie umiał gwizdać i z pewnością nie przyznałby się, że czyjaś praca zrobiła dla
niego wrażenie. Dlatego przyglądał się jej układance, udając, że migające kształty
nie robią na nim wrażenia. Czarownica musiała mieć wprawę w układaniu puzzli,
bo wzory zmieniały się z niesamowitą szybkością. Najmniejszy dzieciak w
przedszkolu wiedział o tym, że tak się dzieje tylko w przypadku prawdziwych pasjonatów
tej zabawki.
To samo przemknęło
przez głowę Scorpiusa, ale zważywszy na swoją wrodzoną powściągliwość, ściągnął
jedynie wargi i przyglądał się dalej. Też chciał poukładać puzzle, ale przecież
nie będzie tego robił razem z tą dziewczynką. W małej blond główce zrodził się
plan. Będzie stać nad nią tak długo, zaglądając jej przez ramię, aż zrozumie,
że to on powinien bawić się puzzlami.
Z zamyślenia wyrwało go chrząknięcie. Ze zdziwieniem zauważył, że dziewczynka
od jakiegoś czasu już nie zajmuje się układanką.
- Przepraszam. –
Dobiegł go jej głos. – Trochę mi przeszkadzasz.
Malfoy spojrzał na
rudą ze zdziwieniem. Mówiła do niego? Miała
czelność zwrócić mu uwagę?
- Nie przeszkadzaj
sobie – powiedział wyniośle. – Już sobie stąd idę.
Czarownica pokiwała
głową ze zrozumieniem, a on odwrócił się i ruszył przed siebie. Oczywiście
tylko pozornie. Po dwóch, może trzech krokach zawrócił i najszybciej jak
potrafił puścił się biegiem w kierunku puzzli. Przebiegł przez środek
układanki, rozsypując dopasowane do siebie elementy. W jednej chwili wszystkie
migające wzory zgasły, a na sali zaległa cisza.
Scorpius, zadowolony z
tego, co właśnie zrobił, zatrzymał się i jak gdyby nigdy nic, ruszył przed
siebie, pozorując dalszy spacer. Nawet nie pomyślał o tym, że powinien obejrzeć
się za siebie i sprawdzić czy jego ofiara zostawiła zabawkę dla niego. Przecież
zawsze tak się działo, dlaczego tym razem miałoby być inaczej?
- Hej! – Czyjś głos zadźwięczał
mu w uszach. – Natychmiast mnie przeproś!
Czarodziej stanął jak
wryty. Brwi podjechały mu na sam czubek głowy, a on odwrócił się i spojrzał na
właścicielkę głosu z pozornym zdziwieniem.
- Ja? – spytał. –
Przecież niczego nie zrobiłem.
- Właśnie zniszczyłeś
moje puzzle! – Rudowłosa zrobiła kilka kroków w jego kierunku. – Przeproś mnie
i pomóż naprawić to, co zniszczyłeś. Inaczej pójdę do pani.
Malfoy zmrużył oczy i
popatrzał na dziewczynkę. Jej bojownicza postawa ze skrzyżowanymi na piersi
ramionami i oskarżycielski ton mówiły same za siebie. Naprawdę była w stanie
naskarżyć na niego opiekunce. Musiał działać szybko.
- To nie moja wina, że
jesteś tak niezdarna, że nawet puzzle wypadają ci z rąk. – Wzruszył ramionami. –
Możesz mówić pani co chcesz, ale wszyscy widzieli, że to nie moja wina. Ja
tylko spacerowałem, prawda?
Spojrzał na grupę,
oczekując potwierdzenia. Przez cztery lata pobytu u Madame Ducie jeszcze nigdy
nie zdarzyło się, żeby ktoś mu się postawił. Scorpius był małym dyktatorem i
nikt ani nic nie mógł tego zmienić. Po Sali przebiegł szmer aprobaty.
- Widzisz? Nikt nie
poprze twojego zdania.
Uśmiechnął się
mściwie, spoglądając na dziewczynkę. W jej oczach powoli zaczęły zbierać się
łzy, a uszy czerwieniały od samego czubka. Ciekawiło go, ile jeszcze wytrzyma,
zanim z płaczem pobiegnie do łazienki.
- Za kogo ty się w
ogóle uważasz? – krzyknęła, powstrzymując się od płaczu.
- Scorpius Malfoy
jestem – powiedział, przeciągając samogłoski. – Lepiej to sobie zapamiętaj.
SIEDEM
LAT PÓŹNIEJ
- James, spóźnimy się!
– zawołała Ginny Potter. Ona i cała jej rodzina wybierali się na urodziny
chrześniaka Harry’ego, Hugona Weasleya. Kończył dzisiaj czternaście lat i
Hermiona wyprawiała huczne przyjęcie na jego cześć. Właściwie to był to mały
zlot rodzinny, bo urodziny jej syna przypadały w lipcu, więc wszyscy bez
większych przeszkód mogli na nie przybyć.
Państwo Potter
mieszkali jako jedni z nielicznych w ich rodzinie w Londynie. Po ślubie zajęli
stare mieszkanie rodziny Blacków przy Grimmauld Place Numer 12, które Harry
odziedziczył po śmierci Syriusza. Wspólnymi siłami oraz przy pomocy Molly
Weasley odświeżyli je, pozbyli się wszystkich szkodników, które zalęgły się
przez lata w kamienicy oraz oddali do Ministerstwa Magii każdą rzecz, która
wyglądała choć trochę podejrzanie.
Jednym słowem,
wywrócili mieszkanie do góry nogami, nie wzbudzając podejrzeń mieszkających
obok mugoli. Kamienica nadal pozostała chroniona Zaklęciem Fideliusa, więc
przynajmniej mieli spokój od wścibskich spojrzeń przechodniów, ale ze względu
na swój dość imponujący rozmiar, stała się częstym miejscem odwiedzin krewnych,
którzy musieli załatwić coś w stolicy.
- Harry, masz prezent?
Cała rodzina zebrała
się przed kominkiem w salonie na pierwszym piętrze. Choć za oknem jaśniało
słońce, a słupek rtęci w termometrze wskazywał trzydzieści jeden i pół stopnia,
na kominku buzowały wesoło pomarańczowe i czerwone płomienie. Ginny wzięła z
małego okrągłego stolika w rogu pokoju wazon i podsunęła pod nos swojego męża.
- Harry, ty pierwszy –
zakomenderowała. Ten żołnierski ton z pewnością odziedziczyła po matce.
Czarodziej wziął w
palce szczyptę połyskliwego proszku i wrzucił go w płomienie. Chwilę później
zniknął, a zaraz po nim to samo uczynili Albus i James, jego synowie. Kiedy w
pokoju została jedynie Ginny i jej córka, Lily jęknęła przeciągle.
- Muszę..? –zapytała. –
Nie możemy się teleportować? Dobrze wiesz, że zawsze wyląduję gdzieś indziej.
Nie umiem wyraźnie powiedzieć dokąd chcę lecieć, mając popiół w ustach.
- Lily…
Matka ponaglająco
zakołysała wazonem przed twarzą czarownicy. Lily westchnęła głośno, wzięła w
palce szczyptę połyskliwego proszku i stanęła przed kominkiem. Płomienie
zabarwiły się na zielono, gdy tylko wrzuciła w nie zawartość swoich palców.
- Perełka! – zawołała,
próbując nie zakrztusić się fruwającymi dookoła drobinkami sadzy. Poczuła jak
iskry delikatni obijają się o jej ubranie, nie robiąc jej najmniejszej krzywdy,
a następnie przed jej oczyma zaczęły migotać wyloty innych kominków
podłączonych do Sieci Fiuu.
Po chwili z gracją
wypadła z kominka w domu jej ciotki i wuja, lądując na kolanach i boleśnie
obijając sobie łokcie. Wybuch śmiechu oznajmił jej, że dobrze trafiła. Tak
donośnie potrafili się śmiać tylko Weasleyowie. Dziewczyna wstała, otrzepała
się i rozmasowała sobie łokcie.
- Spokojnie, nic mi
nie jest, nie musicie się rzucać na pomoc – mruknęła, patrząc na swoją rodzinę.
Wtem, jej uwagę przykuła jedna osoba, której z pewnością się tutaj nie
spodziewała.
Dobrze wiedziała, że
jej kuzyni, Victoire i Louis mieli blond włosy, które odziedziczyli po matce.
Ale ich czupryny połyskiwały delikatnie, podczas gdy głowa, w którą się
wpatrywała, była zdecydowanie platynowa, niemalże biała.
Lily stanęła jak
wryta. To z pewnością było przywidzenie, jakaś zjawa. Musiała się nieźle
uderzyć w głowę, wypadając z kominka, bo niby skąd on miałby się tutaj wziąć. Uszczypnęła się w rękę, ale chłopak,
któremu się przyglądała, nadal był w pokoju. W dodatku podchodził coraz bliżej.
- Ziemia do Potter! –
usłyszała jego głos. – Wszystko gra?
- Ta, nie potrzebuję
twojej troski – odpowiedziała nieco opryskliwie. – Dzięki, Malfoy.
***
A co Malfoy robił na przyjęciu Hugona? Na to odpowiedź znajdziecie dalej!
Dziękuję wszystkim, którzy czytają i zostawiają jakiś ślad po sobie. Mam nadzieję, że Wam się będzie podobać i że zostaniecie ze mną chwilę, żeby mnie kopać w tyłek, jak odechce mi się pisać albo zabraknie weny.
Buziak!
Karolina